czwartek, 28 września 2017

Związkowa cenzura

Ostatnio doświadczam czegoś dziwnego.

Jak wiadomo, są różne typy charakterów i roli w związków. Niektórzy dzielą się na lokomotywę i wagonik, niektórzy na równe role. Ile związków, tyle podziałów. Ale co jeżeli, Twoja rola wydaje Ci się inna, niż ta, do której jesteś sprowadzana?

Chyba jestem własnie w takiej sytuacji.

Wyobraźcie sobie taką sytuację. Wasz partner mówi wam coś.. no nazwijmy to niewygodnego, dla przykładu weźmy sobie taki tekst: "Nienawidzę, gdy podczas kłótni, rozmawiasz ze mną, starasz się to naprawić, kiedy ja potrzebuję czasu!" Niektórzy są za tym, by wyjaśniać sprawy/problemy na bieżąco, by zminimalizować kwas. W tym ja. Oczywiście, jest też pula innych ludzi, którzy potrzebują własnie wyżej wymienionego czasu. Ok, każdy radzi sobie inaczej ze stresem. Ale co wtedy, kiedy Ty też czasem potrzebujesz wyjść? I tu się własnie zaczyna cyrk. Przecież Ty tak nie możesz robić?! Robisz z igły widły! Rozumiecie ten paradoks? Coś, co jest naturalne dla innych, naturalnym sposobem działania, to Ty już tego nie możesz robić!

Kolejny przykład.

Znacie takie słowa "klucze"?

Każdy je zna. Są te dobre, jak i te złe. Słowa, które otwierają drzwi, za którymi kryją się dobre uczucia/wspomnienia, jak i te za którymi jest smutek/przykre retrospekcje. Każdy ma określony zasób tych dobrych, jak i złych słów. Właśnie dla mnie takim złym kluczem jest "Muszę się uniezależnić od wszystkich" Słowa mojej kobiety. Zaraz, zaraz zapytacie. Co w tym złego? To chyba dobrze, że kobieta chce być niezależna. No własnie w przypadku mojej kobiety oznacza totalną niezależność, w tym uczuciową. A dla mnie związek, to ważna rzecz. Uzależniająca, pchająca w objęcia drugiego partnera, gdzie wspólnie spędzone chwile, to celebracja związku. I teraz zaznaczę. Nie przesadzam, moja kobieta twierdzi wprost, że uczucia to słabość.

Dobra i teraz wracam do pytania wstępnego. Jest pewna zależność między tym, co napisałem na początku, a moim późniejszym wywodem. Traktuję swoją partnerkę jako równą sobie, z elementami dominacji w pewnych kwestiach. Moja partnerka, oczywiście zgadza się z takim traktowaniem i jest to ustalone przez dwie strony. Tyle z teorii. A w praktyce wygląda to tak, że jestem zamykany w klatce. Tak naprawdę mam pulę wzorców, zachowań, nawet pytań. Które mogę zadać. Rozumiecie to? Istnieje ograniczenie, którego moja partnerka oczywiście nie widzi, a kiedy ja postępuję tak samo jak ona, następuje agresja, kłótnia, złość, żal. Przesłanie idzie z tego takie, że zanim wymagacie od drugiego człowieka pewnych zachowań, reakcji, to spójrzcie pierw na siebie, czy sami nie zamykacie drzwi, o które sami tak bardzo prosicie

R.

niedziela, 23 lipca 2017

O trudzie wyboru.

Illusion - O przyszłości.

Traktuję te wpisy, jak swoistą spowiedź, oczyszczenie głowy z miliona myśli.

Zadzwoniłem do niej. Po dwóch dniach, odkąd mi zarzuciła, że nie wie, czy jej w naszym związku nie okłamuję. A dziś co mi odpowiedziała? Ją męczy tłumaczenie i jeżeli nie mamy rozmawiać dwa tygodnie, to spoko, bo ją to wkurwia. I tak jest za każdym jebanym razem.

Dziś mam taką refleksję... Do czego musi dojść, by to przestało mieć sens, w jakim stanie trzeba być, by odciąć się od tego? Zakończyć toksyczny związek. No bo jak to inaczej nazwać? Sorry kotku, ale nie jesteśmy stworzeni do tego? Mamy inne postrzeganie na świat?

Oczywiście nie tyczy sie to związków chwilowych, o ile takie są. Mówię o tej prawdziwej miłości, tylko teraz... czym jest miłość? Nawet nie próbuję jej definiować. Dla pewnej części osób jest to uśmiech swojej kobiety/swojego faceta o poranku, kiedy to dopiero otworzyła/otworzył oczy, dla innych, to zaufanie. Ile ludzi, tyle definicji.Wracając. Sam jestem w takim punkcie. Kocham swoją dziewczynę, nie chcę jej stracić, ale im dalej w las... tym jest gorzej. przykład macie powyżej. Teraz rodzi się pytanie. Kiedy to przestaje mieć sens? I właśnie tego nie wiem. Jedni przepłakują całe noce, nie mogą spać, żyją od wiadomości do wiadomości, czasem dochodzi wręcz do takiej sytuacji, kiedy uzależniają się od tego jadu, nie potrafią się uwolnić. Czy jest to wina słabej psychiki? Wątpię. W końcu dalej w tym siedzą i walczą. Bardziej obawiają się przed samotnością, całkowitym odrzuceniem, zmianą swojego życia. Inni natomiast kiedy mają gorszy okres, odcinają się. Przeczekują gorszy okres w zawieszeniu. Jeżeli się naprawi, to cudownie, a jeżeli się jeszcze bardziej zepsuje... to jak nie ta, to inna.

Nie wiem jak żyć, nie wiem, co robić. Staram się o tym nie myśleć, ale tak się raczej nie da. Wiadomo, że wszystkiego nie jesteśmy w stanie zrobić, bo tutaj nie wszystko zależy od nas. Chętny jestem na jakąś burzę mózgów. O ile to ktoś czyta.

Pax
R.

środa, 12 lipca 2017

O ważnym aspekcie słów kilka.

12.07.2017

Jack White - Carolina Drama

Pogodziliśmy się. Chyba... Chociaż znów musi mnie co chwilę kąsać jakimś niewybrednym tekstem. Ustąpiłem jej w wielu kwestiach. Nie potrafiła zrozumieć prostych rzeczy, które są dla mnie ważne. Bo ona nie zmieni się i nie ma zamiaru tego robić. Ja też nie powinienem. I teraz albo ja jestem ten doroślejszy, poważniejszy, albo ona ma rację, a ja w tym wypadku jestem debilem. No trudno.

Z docieraniem związków tak to właśnie jest. A właściwie dzielą się one na cztery rodzaje:
A-A
A-B
B-A
B-B

A-A

No to jesteś szczęściarzem. Ty, jak i Twoja druga połówka (Bynajmniej nie finlandii) staracie się oboje. Możecie przegadać każdy najmniejszy detal/pierdołę Nie mówię, że zmienicie każdą rzecz, która wam nie odpowiada, bo tak się nie da. Ale masz pewność i ten komfort psychiczny, że możesz się zwierzyć. Macie największą szansę by przetrwać razem każde gówno, którym karmi was życie.

A-B

No tutaj zaczynają się schody. Traktujesz swój związek poważnie, wiesz, że następują w waszych życiach pewne tarcia, które są czymś normalnym w związku. To znaczy Ty to wiesz... Ona lub on traktują Cię jak dodatek. Jesteś jak breloczek przy kluczach. Fajnie go mieć, ale nie wnosi on nic do życia. Jesteś właśnie takim dodatkiem. Wiadomo niektórym taki układ pasuje na początku. Bez napinki, jesteście razem, ale każdy ma osobne życie. Tylko co wtedy, jeżeli z czasem nic się nie zmienia? Zdobywasz się na poważną rozmowę. Odbdzierasz się z pancerza, odsłaniasz się na cios i ten cios przychodzi. Czujesz go co raz mocniej, jak każda litera z frazesa "Przecież mi nasz związek odpowiada taki jaki jest" wypierdala Ci wnętrzności.

B-A

Witam mistrzu wyjebania. Gratuluję tworzenia poważnego związku. Poważnego. Ta... Chyba raczej wygodnego. Co z tego, że druga część związku się stara, bierze cały syf na siebie, by iść do przodu. A ty stoisz w miejscu, jak gdyby nigdy nic. Jesteś w związku i... tyle. To znaczy tak jest według Ciebie, oczywiście masz gówno, a nie rację. Jeżeli zależy Ci na cipce/kutasie drugiej osoby, to po co nazywać to związkiem? Tworzysz iluzję, iluzję, która karmi drugą osobę i daje jej nadzieję na lepszą codzienność, bardziej pogodną. Może lepiej ustal priorytety zanim się weźmiesz za takie relacje.

B-B

No to czas na jazdę bez trzymanki. Tutaj różnice waszego podejścia może być co najmniej tak ogromne jak Burj Dubai. Oczywiście możecie sie spierać o każdą pierdołę, która kompletnie nic nie wnosi do życia, albo o całkiem inne postrzeganie świata. Niektórzy lubują się w tego typu relacjach, inni zaś marzą tylko o odrobinie spokoju. Niby można myśleć, że kłócenie się o pierdoły jest nieszkodliwe. Owszem, może na początku. Ale ten cały kwas się zbiera w takiej bańce, która z czasem jest większa i większa. Aż wybuchnie.



Ameryki jak zwykle nie odkryłem, ale każdy chyba powinien dążyć do typu relacji A-A.Chciałbym tutaj napisać jakąś mądrą puentę, ale jej nie będzie, gdyż każdy musi to osobno przetrawić, przemyśleć. Docieranie się, to taka forma poczwarki. Jak na początku jest pięknie, to po minięciu zachwytu i fascynacji musi nadejść ten moment i tu albo się związek wypierdala na plecy, albo idzie do przodu.